Cenię inteligencję, która koryguje emocje
(...)
Kiedy przyjrzymy się naszej codzienności, a nawet sięgniemy wiele dziesięcioleci
wstecz, napotykamy prawie zawsze na sytuacje, w których nauka i sztuka były
traktowane jako elementy narodowej dumy i tradycji, jednak w naszej świadomości
i wyobraźni artystę i uczonego dzieli bezmierna odległość i zasadnicze różnice.
Można przypuszczać, że te podziały czy różnice to sprawa naszej historii i naszych
losów. (...)
Wspomniałem o biegunach, na których w wyobrażeniach ludzi stoją artyści i uczeni.
Jedni są nieobliczalni i szaleni, drudzy skupieni i mądrzy. Jedni pozostawiają
po sobie rzeźby, drudzy - książki i pełne szuflady ważnych notatek w laboratoriach
i bibliotekach... Nie mam zamiaru negować tych wyobrażeń, gdyż są oparte na
kontraście i zasadzie nie pozbawionej racji. Wyniki badań są konkretne. Rezultaty
studiów, analiz i porównawczych zestawień - dają wiarygodność, można je sprawdzić.
Żmudne poszukiwania dokumentów, tłumaczenia, odkrycia w archiwach pozwalają
badaczom indywidualnym i zespołom przez wiele lat koncentrować się nad
problemami, które akceptują lub odrzucają następcy.
Dziedziny nauki, w których dominuje osobowość uczonego, odkrywcy, fenomenalnego
intuicjonisty czy geniusza nie przeczą wartości tych dziedzin, w których grupy
badaczy są anonimowe; nie kwestionują przekonania o ważności prywatnego wysiłku
skoncentrowanego na wybranym zagadnieniu. Chociaż Albert Einstein grał na skrzypcach
i wypływał łodzią w niebezpieczne, choć krótkie rejsy, a Georges Braque napisał:
"...cenię inteligencję, która koryguje moje emocje" - rodzi się w
nas przekonanie, że Einstein grywał dla odpoczynku i odrobiny szaleństwa, a
Braque był w swym rygoryzmie wyjątkiem. A przecież wystarczy uważnie zapoznać
się z życiorysami wielkich naukowców, wystarczy przeczytać o losach uczonych
i niektórych dziedzin nauki w systemach totalitarnych, by uświadomić sobie,
że odległość między biegunami, na których posadowiliśmy artystów i uczonych,
zmniejsza się. Sprawą jednego zarządzenia była likwidacja dziedziny nauki, która
w życiu uniwersyteckim i społecznym mogłaby okazać się niewygodna lub niebezpieczna
dla systemu politycznego. Sprawą donosu były losy i prace badawcze likwidowane
lub niszczone wraz z degradacją całych grup intelektualistów.
Przyszły także inne niebezpieczeństwa. Determinowane pełną swobodą badania,
które w istocie kierują się przeciwko człowiekowi. Dotyczy to przecież nie tylko
obszarów badawczych bezpośrednio związanych z człowiekiem, jego poczęciem, rozwojem,
życiem, chorobą czy śmiercią. Dotyczy to wielu dziedzin nauki, które mogą być
w każdej chwili skierowane przeciwko ludziom w formie broni nuklearnej, chemicznej
czy biologicznej, o czym czytaliśmy dotychczas w powieściach fantastycznych.
Byłoby naiwnością z mej strony, gdybym poddawał krytyce dziedziny nauki, rodzaje
badań czy laboratoryjnych analiz.
W mej refleksji pragnę jednak zwrócić uwagę na to, że mimo zakodowanego w nas
schematu rozróżniającego zasadniczo naukę od sztuki, można postawić tezę o bliskości
tych sfer. Mówimy przecież o twórczości naukowej. Używając tego określenia,
trzeba mieć świadomość, że właśnie twórczość, proces twórczy jest w równym stopniu
tajemnicą w pracy fizyka i malarza czy rzeźbiarza. Nie chodzi o dowartościowanie
artystów kosztem trudu fizyka, ale o dostrzeżenie w żmudnym trudzie człowieka
tego, co niepowtarzalne w jego emocjach i wiedzy, w jego przeżywaniu i odkrywaniu.
Mówimy o poszukiwaniu prawdy w pracy uczonego i artysty. Używając także i tego
określenia, warto uświadomić sobie podobieństwo uporu, jaki łączy uczonego i
artystę, kiedy jeden latami kontynuuje badania, myląc się i korygując dochodzi
do rezultatu, jakiego być może nie oczekiwał; drugi, odrzucając pokusy łatwego
efektu, niszcząc nieraz liczne wersje dzieła - realizuje to, co nie zawsze błyskotliwe,
ale wiarygodne w interpretacji myśli i uczuć. Mówimy o społecznym i moralnym
wymiarze nauki i sztuki, a wtedy warto uzmysłowić sobie dzieje i sens instytucji
uniwersytetów i całego szkolnictwa akademickiego. W tym kontekście niepokoi
fakt, że mimo ważnych i pozytywnych przemian, mimo ogromnego wzrostu liczby
studiujących, bardzo wiele problemów wyższego szkolnictwa rozwiązuje się lub
nie bez świadomie opracowanej wieloletniej wizji.
W szarych latach Peerelu funkcjonowało wiele określeń i dowcipów, które na długo
zadomowiły się w naszej wyobraźni, a nawet nadal funkcjonują jako schematy,
ułatwiające klasyfikowanie niektórych dziedzin życia. I tak "artysta"
to był ktoś, kto umiał zepsuć wszystko, czego się tylko tknął. W niezapomnianych
radiowych skeczach "docent" był synonimem kompletnego durnia, w przeciwieństwie
do "majstra", który był uosobieniem wiedzy i doświadczenia. Podobnie
praca zawodowa była czymś godnym pożałowania, a słynna "travail privé",
a więc ta "na lewo" i za dodatkowe pieniądze, była prawdziwym źródłem
zarobku. Minęły lata i w wielu dziedzinach życia tkwimy w tych ponurych i w
istocie przerażających schematach. Nie wolno jednak żyć w tamtym świecie i w
tamtych wyobrażeniach.
Od niedawna z trudem odbudowujemy w naszym kraju nie tylko życie gospodarcze,
społeczne czy polityczne. Odbudowujemy demokrację, państwo prawa, edukację na
różnych poziomach. Wracamy do normalności, chociaż można by zapytać, co jest
normalnością w Polsce i dla którego pokolenia co i kiedy nią było. W jednej
z radiostacji słyszymy zachętę do słuchania melodii z cudownych lat sześćdziesiątych,
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. A przecież w każdej z tych dekad jedni
zobaczą - i będą wspominać - ewolucję damskiej fryzury, spodni czy kurtki; dla
innych będzie to bicie studentów w "pięknych latach sześćdziesiątych",
strzelanie do robotników w "cudownych latach siedemdziesiątych" i
losy internowanych w "fantastycznych latach osiemdziesiątych".
Miarą normalności nie może być bezmyślne recytowanie haseł, które może dobrze
brzmią w jakimś nierealnym kraju, ale porządkowanie rejonów życia, które jest
jeszcze tak dalekie od słodyczy reklam proszków do prania, które - jak wiemy
- mogą wywabić wszystko i każdego. Miarą normalności winien być przede wszystkim
wysiłek kształtowania wartości, które umożliwią porządkowanie życia. Wśród tych
wartości istotne miejsce zajmuje nauka i kultura.
Wystarczająco dużo frazesów powiedziano już, i mówi się nadal, o tych dziedzinach
życia, które dostrzegane są wtedy, kiedy cywilizują wizerunek mówiących o sprawach
kraju. A przecież kultura i nauka to nie tylko muzea i uniwersytety. To dom,
w którym nie ma czasu na rozmowę z dzieckiem, to język, jakim dzieci, młodzież
i dorośli posługują się na ulicy, w domu i tramwaju, to nieustępliwe chamstwo
w życiu społecznym, to graffiti uważane przez niektórych za rodzaj ekspresji
twórczej, a będące jawnym i świadomym niszczeniem ścian, których potem nie ma
za co odnawiać.
Jeżeli pytania o sens życia i jego cel, o szkołę, kierunek studiów nie będą
pytaniami o dobro pojedynczego człowieka i społeczeństwa - staniemy się barbarzyńcami,
którzy będą, co prawda, posługiwać się najnowszymi technologiami, ale nie będą
umieli rozmawiać ze sobą. Jeżeli poszukiwanie form organizowania wolnego czasu;
jeżeli lektura, muzyka, obrazy, filmy, ale i chwila ciszy nie staną się normą
naszego życia - nie poradzimy sobie ze sobą, z dorastaniem dziecka, ale i chorobą
czy śmiercią najbliższych.
W tym właśnie miejscu zbliża się do siebie twórczy wysiłek artysty i twórczość
naukowa - jako obszary kształtowania wartości tak bardzo potrzebnych i niezbędnych
w życiu każdego człowieka, ale i w życiu społecznym.
Może właśnie w sztuce i nauce warto szukać nadziei i wewnętrznej siły, by przez
trudy wielorakich transformacji dojść do jakości życia, w którym prawda, dobro
i piękno nie będą hasłem recytowanym z utęsknieniem, ale codziennością.
Stanisław Rodziński
Skrócona wersja wykładu
wygłoszonego przez prof. Stanisława Rodzińskiego (Wydział Malarstwa ASP w Krakowie)
podczas inauguracji roku akademickiego 2002/2003 na PK.