UCZELNIA NASZYM DOMEM


Jerzy Kapko

 

 

Jak wyglądają prace zespołowe w dziedzinie chemii

 

    Ilu trzeba współtwórców, aby rozwiązać jakieś zagadnienie technologiczne? Pytanie nader nieprecyzyjne, ponieważ każde zadanie wymaga innej liczby specjalistów. Wiadomo na pewno: jednoosobowo można podjąć jakiś temat, napisać publikację, ale trudno opracować kompletną technologię. Zagadnienie zagadnieniu nie jest równe. Zgódźmy się ograniczyć do chemii małotonażowej. Nie chcemy na nowo budowaćk procesu półspalania metanu lub syntezy amoniaku. Chcemy tylko aby ktoś się naszym rozwiązaniem zainteresował, ale nikt nie kupuje kota w worku. Czy można taką małotonażową produkcję opracować jednoosobowo?
  
Jednoosobowo można uzyskać patent, ale od patentu nieporównywalnie lepsze jest sprawdzenie opracowania w skali pilotowej lub półtechnicznej z całym bagażem zaskakujących problemów, jakich w badaniach Iaboratoryjnych na ogół się nie zauważa. Zwykła wymiana masy, a nawet filtracja, mieszanie lub suszenie, a nawet chłodzenie do temperatury pokojowej mogą stać się przy powiększaniu skali nie byle jakim kłopotem. To wszystko trzeba przeżyć osobiście.
  
Tres faciunt collegium to nie tylko łacińska mądrość podtrzymująca nasze związki z naukami humanistycznymi. Ta maksyma jest świetnym przykładem synergizmu intelektualnego. Trzech mózgów pracujących pojedynczo, samotnie nad tym samym tematem nie da się porównać z trzema mózgami w zespole. Trudno wyrazić liczbowo efektywność pracy w zespole, ale w wyniku tak pojętego synergizmu, efektywność zespołu trójosobowego może być kilkakrotnie większa. Można to nazwać autokatalizą w dziedzinie pomysłowości.
  
Weźmy na przykład pod uwagę koszty energii potrzebnej przy opracowaniu zagadnienia. Tylko badania w skali powiększonej pozwalają na jej ocenę, a przecież jest to parametr tak samo wpływający na koszty, jak robocizna i nakłady na surowce. Na przykład zakładowi produkującemu wyroby z bakelitu opłaca się bardziej pracować w ruchu ciągłym, na trzy zmiany, przez 10 dni w miesiącu niż na jedną zmianę przez cały miesiąc. Tylko dlatego aby oszczędzać na codziennym rozgrzewaniu matrycy.
  
No i wreszcie o praktycznej stronie badań pilotowych. Tak się u nas przyjęło, że na kafelki w WC i stosunkowo kosztowną aparaturę do mierzenia jakichś tajemniczych właściwości fizykochemicznych środki, choć z trudem, znajdujemy, a na metalowy reaktor z silnikiem i całym oprzyrządowaniem raczej nie. W ogóle trzeba go zaprojektować i wykonać, i to ze stali np. nierdzewnej. Nie można czegoś takiego kupić w sklepie. Jedno jest pewne: bez próbnej produkcji w powiększonej skali nikt projektu nie kupi. Tymczasem nad całym zadaniem unosi się DDPP (to nie nazwa związku, to Duch Doceniania Prac Podstawowych). Bo mały, mądrze zredagowany przyczynek pod tytułem “Wpływ czegoś na coś” daje szanse na publikację, a reaktor sprawia tylko kłopot lub... wreszcie daje jakiś zarobek.
  
Puśćmy wodze fantazji. Wyobraźmy sobie, że zrujnowani, biedni Niemcy po przegranej, minionej wojnie patrzą na odwiedzających ich zamożnych Polaków, przybywających do ich kraju lśniącymi samochodami, produkowanymi w Polsce, podziwiają polskich turystów, którzy podróżują po całym świecie dzięki swej zamożności. Czy ci Niemcy zajmowaliby się “wpływem czegoś na coś” jeśli nie prowadziłoby to do wyników dających się wykorzystać w praktyce, i to szybko, a nie w jakiejś nieokreślonej przyszłości?
  
W przeliczeniu na koszty okazuje się często, że te pilotowe instalacje, niezbędne do opanowania procesu w powiększonej skali, bywają tanie (o ile proces nie wymaga czegoś specjalnego). Przecież byle jakie chlorowanie przebiega skuteczniej pod wpływem naświetlania wymaganą długością – ale i to można w naszych warunkach zrealizować. Większość podstawowych artykułów rynkowych, niezbędnych do zbudowania instalacji pilotowej to najprostsza inżynieria. Na początek trzeba tylko znać dokładnie chemizm procesu, a na koniec “wyprodukować” taką ilość produktu, by potencjalnego nabywcę takiej technologii przekonać.
  
Powyższe rozważania można traktować jako przykład chciejstwa, tym bardziej że z praktyki znam przykład, kiedy trzy panie magister uniemożliwiły uruchomienie produkcji wersenianu amonowo-żelazowego (stosowanego w fotografii kolorowej), tylko dlatego że nie potrafiły wykonać partii pilotowej w postaci stu pojemniczków z atrakcyjnymi etykietkami. Jasne, skoro na studiach ich tego nie nauczono. A przecież stanowiły zespół...
  
Trzyosobowe zespoły, opracowujące technologie od A do Z, to minimum marzeń na temat wychodzenia naukowców naprzeciw oczekiwaniom gospodarki. A ile jest u nas zespołów podejmujących ryzykowne tematy w powiększonej skali, których praca nie przynosi względnie szybkich efektów ani nawet publikacji? Każdy może się osobiście przekonać na własnym terenie.