UCZELNIA NASZYM DOMEM
- Czy dobrze wspominasz pierwszy okres pobytu w Meksyku?
- Chciałbym o nim zapomnieć. Adaptacja w krajach o odmiennej kulturze,
obyczajach, przepisach prawnych i rozbudowanej biurokracji jest zawsze trudna, ale ja
miałem wyjątkowego pecha. Złożyło się na to wiele czynników. Z jednej strony
niefachowo przygotowany przez Polserwis kontrakt, niekompetencja całego łańcucha
urzędników, a także głęboki kryzys ekonomiczny w Meksyku. Ministerstwo Edukacji
Narodowej skierowało mnie do pracy w Instytucie Technologicznym w Saltillo,
przemysłowym mieście na północy Meksyku. Nie mieli tam jednak dla mnie stanowiska,
więc nie mogli płacić mi pensji i odesłali mnie do stolicy. W tropikalnym kraju bardzo
duże znaczenie ma słowo "manana" - jutro, tu nie załatwia się spraw "od
ręki". Dopiero we wrześniu znalazł się etat, a pierwszą pensję wypłacono mi po
ośmiu miesiącach od przyjazdu. Zważywszy na wysoką inflację wypłacone, nawet z
wyrównaniem wstecz, pieniądze były mizerne. Przeżyłem tylko dlatego, że znalazłem
schronienie w klasztorze La Salle. Z drugiej strony były to najlepsze wakacje w moim
dorosłym życiu. W klasztorze miałem "wikt i opierunek", a ściany w
pokoju były wytapetowane gramatyką hiszpańską. Ponieważ mi nie płacono, nie
rozliczano mnie z tego, co robiłem. Pracowałem przy projektach dla przemysłu, dla
przyjemności i nauki języka.
- Co możesz powiedzieć o Meksykanach?
- Przyjęli mnie bardzo miło. Gdy wszedłem do gabinetu mego pierwszego szefa, ten
wyciągając rękę na powitanie powiedział: "Ja sam Jose, mi se tu wszechni
tikamo". Okazało się, że robił doktorat w Czechach i ożenił się z
Czeszką, nie mieliśmy więc trudności językowych. Meksykanie są bardzo serdeczni i
gościnni. Zapraszając do domu, albo tylko podając adres, rytualnie powtarzają:
"mi casa, es su casa" - "mój dom jest twoim domem". Mam wielu
przyjaciół wśród Meksykanów, żyjemy w bardzo serdecznych stosunkach
z sąsiadami (gdy tak rozmawiamy sąsiedzi czuwają nad moim domem i karmią moje dwa
koty), choć czasem określenie "amigo" - przyjaciel bywa używane na wyrost.
- Teraz ważne pytanie, które interesuje prodziekana Wydziału Mechanicznego dr.
hab. inż. R. Paleja, prof. PK: czy wykształcenie zdobyte na Politechnice
Krakowskiej zaowocowało w obecnej pracy?
- Nie mam kompleksów, mimo że pracuję z ludźmi, którzy odbywali swoje studia
podyplomowe lub obronili doktoraty na renomowanych uczelniach w Stanach Zjednoczonych lub
Europie. Uważam, że otrzymaliśmy solidne wykształcenie, na bazie którego możemy
podejmować prace na całym świecie.
Podam może jeden z przykładów. Na wykładach z metaloznawstwa, prowadzonych w
latach 60. przez prof. Rudnika, słyszałem o obróbce podzerowej stali. Wówczas była to
jedynie teoria, bowiem nie mieliśmy możliwości zakupu urządzeń ani ciekłego azotu w
ilościach przemysłowych. W chwili gdy zaczęto produkować taką aparaturę,
rozwinęliśmy badania na naszym uniwersytecie. Najpierw w formie prac dyplomowych,
a następnie wdrażając wyniki w przemyśle. I tak powstało małe, rodzinne
przedsiębiorstwo jednego z moich studentów. Zastosowaliśmy obróbkę podzerową
(kriogeniczną) do tarczowych narzędzi tnących używanych przy cięciu taśm stalowych,
elementów form do produkcji płytek ceramicznych, noży rozdrabniarek rolniczych,
młotków kruszarek itd. Projekty lub prace dyplomowe, promotorem których byłem,
zdobyły wiele nagród na uniwersytecie, w regionie lub kraju. Praca dyplomowa moich
dwóch studentów zdobyła prestiżową nagrodę ACERO 2000 w krajowym konkursie
organizowanym przez CANACERO, odpowiednik polskiego Zjednoczenia Żelaza i Stali. Nagroda
wynosiła 16 tys. dolarów, z których połowę otrzymali studenci, a połowę
uniwersytet. Moja wielka satysfakcja wynika z faktu, że praca z poziomu licencjackiego
(inżynierskiego) wygrała z pracami magisterskimi. Innym trofeum z ubiegłego roku było
pierwsze miejsce w konkursie TECNOS 2000 w kategorii: publikacje -
sukces w skali kraju - za dwa referaty wygłoszone na IV Kongresie Iberoamerykańskim
Inżynierii Mechanicznej w Chile. Jest to niewątpliwie największy kongres w dziedzinie
mechaniki w Ameryce Łacińskiej, na którym i Ty miałeś być obecny, ponieważ
wydrukowano twój referat.
Fot. z arch. Z. Haducha |
- Dostrzegasz znaczące różnice w poziomie uczelni meksykańskich i polskich?
- Odpowiedź nie jest prosta. Meksyk jest krajem kontrastów. Biedne, niedorozwinięte
Południe ze swymi problemami (Chiapas) i bogate, uprzemysłowione stany północne,
którym na pewno nie można przyklejać etykietki "kraju trzeciego świata". W
niektórych dziedzinach, np. rozwoju sieci autostrad, Polska jest daleko w tyle za
Meksykiem.
Pracuję w Monterrey, 4-milionowym ośrodku przemysłowym, położonym
230 km od granicy USA. Wpływ wielkiego sąsiada jest bardzo widoczny. Jak grzyby po
deszczu powstają fabryki, głównie "maquiladoras" - montownie wykorzystujące
tanią w Meksyku siłę roboczą. Tu w zasadzie nie istnieje pojęcie bezrobocia, ostatnio
do pracy w rafinerii sprowadzono 50 spawaczy z Korei, bo nie znaleziono fachowców w
takiej liczbie w regionie. Rozwój nowoczesnego przemysłu nie oznacza wcale, że
jedynie kopiuje się technologie krajów rozwiniętych. Znana w świecie metoda redukcji
bezpośredniej rudy żelaznej HYL III powstała właśnie w Monterrey.
Postęp jest wyzwaniem dla szkolnictwa wyższego. Uniwersytety prywatne
są drogie, ale student zapłaci, jeżeli ma zagwarantowany odpowiedni poziom
wykształcenia. Dla profesorów oznacza to konieczność ciągłego dokształcania się,
szczególnie w zakresie informatyki - przecież my, studiując, liczyliśmy na suwaku
logarytmicznym, dziś nie sposób żyć bez komputera. Uważam za pozytywne zjawisko to
naturalne wymuszanie doskonalenia warsztatu dydaktycznego. Gorzej jest z badaniami,
prowadzimy je, ale są to głównie projekty dla przemysłu. Uniwersytety prezentują
model "dydaktyki perfekcyjnej", rozwój badań naukowych w Polsce stoi
niewątpliwie na wyższym poziomie.
- A czy nadal pasjonuje Cię działalność społecznikowska?
- Takich pasji się nie traci. Założyliśmy Związek Polaków i Przyjaciół
Polski w Meksyku, któremu nadaliśmy podtytuł "TERAZ POLSKA". Jest to jedna z
dwu organizacji polonijnych w Meksyku, zrzeszona z Unią Stowarzyszeń i Organizacji
Polskich w Ameryce Łacińskiej USOPAL. Zadania i akcje związku są wielorakie: tworzenie
polskiego lobby za granicą, popularyzacja kultury, organizacja wizyt z Polski
(gościliśmy m.in. Lecha Wałęsę, zespoły taneczne, muzyczne, dopingowaliśmy polskim
chodziarzom podczas mistrzostw świata w Monterrey), spotkania, publikacje itp.
Nazbierało się tego wiele i myślę, że jest to temat na osobną rozmowę.
- Powiedz jeszcze, czy nie potrzebujesz jakiejś pomocy z naszej strony?
- Trafiłeś w sedno. Tak, i to pilnie. Uniwersytet Monterrey ma ambicje znaleźć
się w SACS (South Association of Colleges and Schools), po to by dyplomy z naszego
uniwersytetu były uznawane w Stanach Zjednoczonych bez konieczności ich nostryfikacji.
Wymagania stowarzyszenia są jednak dość wysokie. Jednym z zasadniczych jest
określony procent wykładowców z doktoratami. Na studiach magisterskich - 100
proc., a na podstawowych wskaźnik rosnący z każdym rokiem. Niemożliwe jest
wykształcenie własnych doktorów w tak krótkim czasie, trzeba więc ich
"importować". Dlaczego nie z Politechniki Krakowskiej? Zapotrzebowanie jest na
wszystkie specjalności - od medycyny przez architekturę do filozofii. Zapraszam i
służę informacjami. Mój e-mail: zhaduch@udem.edu.mx
- Dziękuję za rozmowę i proszę o przyjęcie upominków od Stowarzyszenia. Pochodzą z Huty Szkła "Józefina" w Krośnie, a to Twoje rodzinne strony.