UCZELNIA NASZYM DOMEM


Zbigniew Sikora

Akademickie nowiny z afrykańskiej sawanny i buszu
WSPÓLNOTA AKADEMICKA WOBEC PLAGI KORUPCJI I BANDYTYZMU (cz. II)

    Na sytuację w Nigerii i jej obraz w oczach świata negatywnie wpływają dwie plagi. Najgorszą jest korupcja o nie znanej gdzie indziej skali. Drugą plagą jest rozprzestrzeniający się w całym kraju okrutny proceder - bandytyzm.
    Starsze słowniki angielsko-polskie nie bez racji objaśniały, że korupcją jest wszelkie znieprawienie czy moralne zepsucie. Trochę dziwi mnie fakt, że teraz w Polsce korupcję definiuje się przede wszystkim jako sprzedajność przedstawicieli władzy; jakby przymykając oczy na właściwą treść tego pojęcia.
    Pomimo licznych społecznych i moralnych katastrof duża część nigeryjskiej społeczności akademickiej, wykształcona na innych kontynentach, przechowała w sobie wartości właściwe nauczycielom akademickim na całym świecie. Ta grupa do dzisiaj pamięta, że wobec korupcji nie wolno być neutralnym, że należy ją tępić, zwłaszcza gdy stroi się w piórka tradycyjnego obyczaju i że należy pomagać właściwym organom w jej niszczeniu. Budujące, że nauczyciele akademiccy i studenci - słowem uczelnia - dołączyli do antykorupcyjnej krucjaty prezydenta O. Obasanjo. Stare licho jednak nie śpi; tu i tam korupcja daje jeszcze o sobie znać, także na uniwersytetach.
    Z trudem przywyka do antykorupcyjnej polityki państwa np. uniwersytecka administracja, która dotąd
pomagała rządowi trzymać w szachu nauczycieli akademickich i krytykowała ich stanowczą niechęć do wojskowej władzy, pogardzając pracą naukową, jak i studiowaniem, dbając jedynie o własny interes. Kiedy z dnia na dzień urzędnicy stracili względy wojskowego reżimu, kiedy władza w uniwersytetach powróciła do nauczycieli akademickich, administracja zajęła w końcu właściwe jej miejsce. Teraz bez szemrania służą swoją pracą procesowi nauczania i pomagają nauczycielom akademickim. Czy już tak zostanie?
    Mimo kilkunastu lat brutalnych rządów nigeryjscy wojskowi uniknęli skrajnego potępienia. Elity społeczne, zwłaszcza wybijający się na wodzirejów życia
społecznego i politycznego absolwenci uniwersytetów zdają sobie sprawę, że wojskowy reżim położył kres zakusom na jedność i jednolitość Federacyjnej Republiki Nigerii w jej dzisiejszych granicach. Z drugiej jednak strony doprowadził do załamania i ruiny nigeryjski system oświaty na wszystkich trzech szczeblach (podstawowym, średnim i wyższym). Katastrofa nigeryjskiej oświaty objawia się ponad 80-procentową grupą analfabetów. Jednakże funkcjonujące w społecznej świadomości karykaturalne wyobrażenie tępego i zadufanego w sobie oficera niewiele ma wspólnego z dzisiejszym obrazem oficera w Nigerii. Co trzeci z tej grupy zawodowej posiada wyższe wykształcenie, zdobyte na wojskowych uczelniach w kraju i za granicą. Pora dostrzec, że współcześnie wojskowe uczelnie w niczym nie ustępują cywilnym pod względem poziomu nauczania. Te przykłady uczą, że stare uprzedzenia studentów i nauczycieli akademickich do ludzi w wojskowych mundurach trącą myszką.
    Na nigeryjskich uniwersytetach jednym z wielu procederów umożliwiających korupcję jest brak przejrzystości gospodarowania państwowymi czy społecznymi pieniędzmi, niechęć do wszelkich rozliczeń. To zjawisko nagminne od kwestury począwszy, przez wydział inwestycji, po studenckie stowarzyszenia. Brak sprawozdań finansowych u końca kadencji wszystkich bodaj zarządów, władz uczelni świadczy o tym, jak daleko zaszło zepsucie obyczajów i pogarda dla prawnego i obyczajowego porządku.
    Pośród różnych form korupcji na nigeryjskich uniwersytetach można spotkać np. wymuszanie przez wykładowców na studentach zakupu tekstów wykładów sporządzonych byle jak, czynienie z zakupu warunku dopuszczenia do egzaminu czy pozytywnej oceny. Handel egzaminacyjnymi pytaniami, a także ocenami prac dyplomowych zdarza się rzadko i jest w Nigerii tępiony prawdopodobnie surowiej niż w Polsce. Zdarza się, że studentki oskarżają nauczycieli akademickich o przymuszanie do seksualnych swawoli, twierdzą, że stosują zaliczeniowy bądź egzaminacyjny szantaż. To zjawisko traktuję jednak jako świadectwo zbliżania się nigeryjskiej społeczności akademickiej do "światowych standardów".
    Bandytyzm - rozumiany jako wszelkie formy przestępczości zorganizowanej - najdotkliwiej dawał się we znaki w większych aglomeracjach, stanowiących zbiorowisko różnych grup etnicznych i religijnych. Ominął aglomeracje o wyraźnej przewadze muzułmanów, którzy młodych wychowują wciąż na islamski sposób: trzymając krótko. Kiedy wojskowi, nie bez trudu, używając najbardziej brutalnych metod, łącznie z użyciem broni - zapanowali nad wielkomiejską ulicą - "domem" uwolnionej od szkolnego obowiązku, bezrobotnej i głodnej młodzieży, w miastach Wybrzeża, a zwłaszcza w 10-milionowej aglomeracji Lagos, zaczęły się rozprzestrzeniać różne formy okrutnego bandytyzmu. Wystarczy wspomnieć o braku bezpieczeństwa na drogach całego kraju. (Półtora roku temu do Abudży, wystawnej, nowej stolicy państwa dojeżdżało się z duszą na ramieniu; obowiązkowo w konwojach pod okiem policji).
    Mafijne, bandyckie obyczaje - niekiedy jakby kopiowane z sensacyjnych filmów - przenosiły się do akademickich kampusów i próbowały zadomowić się w studenckim życiu. Zachowania takie "przenoszone" były ze społecznego marginesu wielkich miast czy skłóconych na śmierć i życie lokalnych społeczności, jakich bez liku w mówiącej 200 językami Nigerii. Zdarzało się, że na uniwersytetach watahy młodych ludzi uzbrojonych w pistolety dopuszczały się formalnych zajazdów na dom studencki, a nawet cały kampus. Wśród napastników bywały również kobiety. Rzadko kończyło się tylko na demonstracji siły. Zajazd miał zazwyczaj na celu uprowadzenie na "rozprawę", czy po prostu zamordowanie studenckich liderów albo urzędnika zajmującego się sprawami studenckimi, często kogoś, kto doglądał egzaminów bądź prowadził rejestrację ocen. Zanotowano kilka przypadków podpalenia, były też próby uprowadzenia rektorów uczelni.
    Na szczęści o tamtych fatalnych zdarzeniach można mówić w czasie przeszłym, jako o porachunkach kultowych związków studenckich i ich bojówek. Przynależność do związków kultowych, także bojówek, w dużej mierze można tłumaczyć skrajnym niezadowoleniem studentów z własnego losu. Losu młodych ludzi, którzy mimo upadku szkoły średniej, dostali się na studia i tam przez miesiące oczekiwali na wykładowcę. Na próżno, bo nauczyciel opłacany tak nisko, że aż śmieszne, nie przychodził na zajęcia, tylko próbując związać koniec z końcem, zabiegał o dodatkowy grosz. Obawiając się jednak zamknięcia uniwersytetu, studenci trzymali się z dala od sporu wojskowych z władzami akademickimi. Nie żądali więc, żeby wykładowca był przygotowany do zajęć. Ot, chcieli zdobyć wiadomości o przedmiotach składających się na program studiów, żeby zorientować się, co stanowi przedmiot egzaminu. Studencki gniew osiągnął apogeum, kiedy egzaminowano ich z tego, czego dowiedzieć się nie mogli, bo nie mieli od kogo, a biblioteki nie dysponowały podręcznikami nowszymi niż sprzed 12 - 15 lat ani zawodowymi czasopismami.
    Powodem, dla którego studenci garnęli się do związków kultowych, był fakt, że tylko wtedy, kiedy mówiono o "kulcie", uniwersyteckim urzędnikom - zawsze aroganckim wobec studentów - wyraźnie drżały łydki. Pozbawieni wszelkiego głosu przy decydowaniu o akademickim życiu w związkach kultowych upatrywali siłę zdolną straszyć uczelniane władze i wpływać (!) na proces nauczania. Młodzież buntowała się przeciwko beznadziejnemu trwaniu latami w kampusach - najczęściej bez światła, wody, wszelkich sanitariatów.
    Kiedy wojskowe rządy ustąpiły, uniwersytety w mgnieniu oka otrząsnęły się z niemocy. Po naprawieniu rażących niedociągnięć rektorzy wraz z policją oraz przedstawicielami kościołów i rodziców szybko i skutecznie unicestwili związki kultowe. Ogłoszono, że przynależność do takiego związku jest nie do pogodzenia ze statusem studenta. Na niektórych uniwersytetach występowanie ze związków miało charakter publiczny, gdzie indziej dyskretny. Z czasem okazało się, że jedynym skutecznym lekarstwem jest odbudowanie autentycznych studenckich struktur organizacyjnych, a przede wszystkim samorządu.
    W dyskusji na temat rozległej autonomii, którą lada miesiąc otrzymają nigeryjskie uniwersytety, dominują głosy, że dla związania studentów z uniwersytecką wspólnotą i zjednania ich udziału w życiu i działaniach tej wspólnoty, trzeba się dzielić z nimi władzą, co najmniej w studenckich sprawach, choć nie tylko. Trwają właśnie wybory władz studenckiego samorządu, który wchłonie najprzeróżniejsze organizmy: ziomkostwa, wyznaniowe związki, stowarzyszenia profesjonalne, kluby kulturalne i sportowe i inne.
    Opinia rządu i społeczności studenckiej co do prywatnych uniwersytetów jest zgodna - woleliby rozwijać szkolnictwo państwowe. Równocześnie rząd opowiada się za rozbudową domów studenckich, które wojskowi chcieli niszczyć. Piastujący władzę cywile nie bez racji uważają domy studenckie za niezbędny element uniwersyteckiego życia i - co w Nigerii nader ważne - wychowania na obywateli Wielkiej Nigerii. Mają przede wszystkim na myśli pokojowe współżycie przyszłej elity państwa, wykształcone w procesie wzajemnego poznawania i porozumiewania w wieloplemiennej i wielokulturowej gromadzie. Wszak w czasie studiów młodzi ludzie siłą rzeczy weryfikują w praktyce wiele uprzedzeń, którymi karmiła ich rodzina czy lokalna społeczność. W Nigerii dom studencki po prostu dobrze służy sprawom jedności i jednolitości państwa, które dla władzy są najważniejsze.
    Dzisiaj w Nigerii zarówno nauczyciele akademiccy, jak i studenci mają się z czego cieszyć. Ja cieszę się wraz z nimi, a niniejszym dzielę się tą radością z Czytelnikami "Naszej Politechniki", w przekonaniu, że dobrze życzą Nigeryjczykom.                     Fot. z arch. autora

Zbigniew Sikora pracuje na Wydziale Projektowania Środowiska Ahmadu Bello University w Zarii
Zbigniew Sikora pracuje na Wydziale Projektowania Środowiska Ahmadu Bello University w Zarii