UCZELNIA NASZYM DOMEM


Zbigniew Sikora

Akademickie nowiny z afrykańskiej sawanny i buszu

PAN BÓG NIGERII ŁASKAWY... (cz. 1)

    Niepodległa od czterdziestu lat Federacyjna Republika Nigerii jest największym państwem Czarnego Lądu, często porównywanym do słonia, gdy inne państwa li tylko do drobnej zwierzyny. 120 milionów jej obywateli, zatem co piąty czarnoskóry człowiek na naszym globie, od roku smakuje demokracji. Pomimo zaklęć, modlitw i czarów - bo bez metafizyki nie ma Afryki - duch i praktyka nigeryjskiej demokracji bardzo odstają od najmodniejszego dzisiaj zaoceanicznego wzorca; tyle za sprawą tradycji, co odmiennych standardów życia. W ciągu ostatnich lat prezydenci USA troszczą się jednak o Nigerię jak o żadne inne państwo.
    Dlaczego? Dlatego, że 3/4 Afroamerykanów uważa Nigerię za swój stary kraj. Często spieszą tam z wizytą, wioząc niezliczone bagaże pełne najprzeróżniejszych podarków. Afroamerykanie w tych bagażach widzą znaki swojej nobilitacji, zaś rząd USA najlepszą formę reklamy, która inną drogą, nie trafiłaby do niechętnych USA mieszkańców afrykańskiej sawanny i buszu. Co roku 3 miliony Nigeryjczyków rewizytuje swoich ziomków w USA. Ta migracja ludzi i "przepływ" podarków ma polityczny wymiar, jak prawie wszystko w naszym świecie.
    Otóż Afroamerykanie stanowią w USA aż 13 proc. elektoratu, ale w polityce trzymają się z dala od demokratów i republikanów. Zwykle do ostatniej chwili czarni wyborcy wypatrują kandydata, na którego powinni oddać głosy, mając na uwadze sprawy ludzi czarnej skóry, a nade wszystko rodaków w Nigerii. Kiedy w wyścigu na Kapitol demokraci idą od lat łeb w łeb z republikanami, prezydenci USA robią co tylko można, żeby pozyskać dla swojej partii jak najwięcej z owych 13 proc. głosów. Jednym ze sposobów jest demonstrowanie troski o nigeryjskie interesy.
    Nigeryjczycy, żyjący w wielowyznaniowej wspólnocie (50 proc. - muzułmanie, 30 proc. - chrześcijanie, reszta animiści), wyrażają przekonanie, że Pan Bóg Nigerii łaskawy. Za swoim prezydentem Olusegunem Obasanjo powtarzają, że Pan Bóg na pewno jest Nigeryjczykiem i wyprowadzi Nigerię z każdej opresji. Nieoficjalnie zaś powiadają, że trzyma z nimi zarówno Opatrzność, jak i juju - wszechobecny duch Afryki, który każdemu Nigeryjczykowi jest trochę aniołem stróżem, a trochę przewodnikiem ku pomyślności. I chyba jest to prawda, bo Nigeria oprócz tego, że ma względy w Waszyngtonie, zbija wielki kapitał na eksporcie ropy naftowej i gazu ziemnego: jest 6. światowym eksporterem ropy naftowej, zaś od roku największym zamorskim dostawcą upłynnionego gazu ziemnego do USA i zachodniej Europy.
    Wszystko to dobrze rokuje jej obywatelom, a w jakiś sposób również mnie, od kilkunastu lat pracuję bowiem jako nauczyciel akademicki w Departamencie Budownictwa na Wydziale Projektowania Środowiska Ahmadu Bello University w Zarii. Zaria - historyczne miasto ludu Hausa, jej dzieje sięgają XVI w., leży w subtropiku na 11. równoleżniku. ABU jest największym z 40 nigeryjskich uniwersytetów, a zarazem największą uczelnią Czarnej
Afryki - ma blisko sto departamentów i instytutów, w których co roku rejestruje do 25 tys. studentów, opędzając się od reszty chętnych, których wyniki uzyskane przed niezależną od uniwersytetu państwową komisją egzaminacyjną są słabsze.
    W połowie lat 80. zobaczyłem resztki świetności tej istniejącej od 1962 r. uczelni, której kadra akademicka przez 25 lat brała udział w międzynarodowym życiu naukowym jak równy z równym, a jej dyplomy uznawano w świecie. Pracowało tutaj wówczas ponad 60 Polek i Polaków, chwaląc sobie Nigerię i zyskując tu uznanie za kwalifikacje, życzliwość wobec gospodarzy i takt w dyskusjach. Kilkunastu z nich było wcześniej pracownikami PK. Gdy przyszły chude lata, niektórzy powrócili do Polski, a inni odfrunęli do Kanady. Wojskowi urzędnicy, rządzący Nigerią od 1984 r., rozmyślnie tłamsili uniwersytety, gdyż były gniazdami opozycji; ograniczali subwencje dla szkolnictwa do tego stopnia, że przez dziesięć lat uniwersytety były w stanie agonalnym. Profesorowie czmychali więc za granicę, co lepszy narybek wypłukiwał z uniwersytetu państwowy przemysł i prywatny biznes. Dobrzy absolwenci myśleli tylko o pracy za granicą, i to poza Afryką, choć wizy dostawali tylko szczęściarze albo kombinatorzy. Niemal ustały prace badawcze. Marniała baza lokalowa i infrastruktura. Popadło w ruinę m.in. ponad 2500 bungalowów dla nauczycieli akademickich; każdy z podjazdem, każdy pogrążony w zieleni ogrodów, z domkiem dla służby. Laboratoria zamarły, a ich wyposażenie niszczało bądź ... znikało. W połowie lat 80. za granicą, ale i w Afryce, zaprzestano uznawać dyplomy ABU. Ratując szkolnictwo wyższe, MFW na lata wziął na garnuszek resztki zagranicznej uniwersyteckiej kadry, w tym i mnie. Dopiero przed rokiem, na odchodnym, wojskowy reżim posmarował chleb nauczycielom akademickim, którzy wytrwali.


Fot. z arch. autora

    Oczywiście, że na przywrócenie akademickich standardów i powrót do dawnej chwały ABU potrzebuje gruntownej reformy: nade wszystko polepszenia nauczania z myślą o odłowieniu dla siebie zdolnej młodzieży, a potem lat na odbudowę kadry. Pieniądze są. Pod warunkiem zachowania dyscypliny finansowej daje je uniwersytetom pierwszy od 15 lat cywilny rząd prezydenta Oluseguna Obasanjo. Ten rząd, którego co trzeci członek ma doktorat, jeśli nie profesurę - co z dnia na dzień przywróciło nauczycielom akademickim powszechny szacunek - od początku 2000 r. płaci nauczycielom akademickim tak wysokie pensje, w porównaniu z zarobkami w innych zawodach, że wszyscy oni mają  już samochody, a niejeden zastanawia się, na co wydać pieniądze. W ten sposób próbuje się zachęcić najzdolniejszych absolwentów uczelni do podjęcia żmudnej przecież, zwłaszcza dla synów i córek sawanny i buszu, pracy wśród akademickiej kadry.
    Nigeryjczycy smakują demokracji z nie lada apetytem; w latach 1984 - 1999 byli jej pozbawieni. Nigerią rządzili wtedy twardą ręką wojskowi. Także dlatego Nigeryjczycy z trudem odnajdują się w demokratycznej rzeczywistości, co i raz mylą demokrację z anarchią. Dzisiejszy nigeryjski elektorat jest pierwszym pokoleniem, które na co dzień obcuje ze strukturami jakiegokolwiek państwa, ba, ma własne państwo. Nie dziwi więc, że wieloplemienną, a do tego poszatkowaną etnicznie, językowo, kulturowo i religijnie - jedno z drugim na przemian - Nigerią wstrząsają bez przerwy bezkrwawe i krwawe zamieszki.
    Z powodu tych ostatnich nieomal co dnia są dziesiątki trupów, a raz czy dwa w roku nawet setki i tysiące. Prawie co dnia naftowy moloch zabija ludzi kradnących paliwo z rurociągów, przebiegających przez tereny 7 z 37 stanów nigeryjskiej federacji. Na progu demokracji wyłaniają się przeróżne zmory i potwory, których w Czarnej Afryce więcej niż gdziekolwiek. Proszę przypomnieć sobie "Jądro ciemności" Józefa Conrada i dać wiarę temu, o czym napiszę w drugiej części mojej opowieści o nigeryjskich uniwersytetach i studentach.